06/07/2021
Sto czternaście lat temu urodziła się wybitna meksykańska malarka Frida Kahlo. Rytm jej życia wyznaczało niewyobrażalne cierpienie, obecne także w jej twórczości. W młodości przeszła polio, później w czasie wypadku komunikacyjnego metalowa barierka przeszła jej ciało na wylot. Złamała kręgosłup, miednicę, strzaskała prawą stopę i nogę. Przez kilka miesięcy leżała w gipsowym opatrunku, później długo uczyła się chodzić. Do końca życia musiała walczyć z bólem, bywały lata, kiedy musiała przechodzić po kilka operacji. Trzykrotnie też nie mogła donosić ciąży.
Malarstwem zainteresowała się leżąc w łóżku po wypadku. W 1939 r. wystawiła swoje prace w Paryżu. Jedną z nich kupił Luwr, co było wydarzeniem dla całej społeczności meksykanskiej. Jej mężem był malarz i architekt Diego Rivera (oboje mieli też liczne romanse). Malarka uwielbiała tanie sklepy z biżuterią. Podobno potrafiła przejść przez całą ulicę jak tornado, by wyszukać najbardziej oryginalne i najpiękniejsze błyskotki, którymi potem dekorowała siebie lub przyjaciółki. Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych zafascynowała się też sklepami z kosmetykami. Dla żartu paradowała po ulicach w szykownych strojach, parodiując bogate Amerykanki. Podobnie jak męża, teatr ją nudził, opera jeszcze bardziej. Któregoś razu w Carnegie Hall była tak zmudzona muzyką Czajkowskiego, że zaczęła z przyjaciółką chichotać i rzucać w publiczność zrobionymi przez siebie samolocikami z papieru.
Podczas wizyty w Paryżu stała się artystyczną i towarzyską sensacją. Wielcy krawcy projektowali ubrania inspirowane jej stylem, jej dłoń pojawiła się na okładce magazynu "Vogue", Sama nie zachwyciła się tamtejszą bohemą. Mówiła o paryskich artystach per "pajace", uważała ich za przesadnych intelektualistów, wiecznie upozowanych, przesiadających w kawiarniach, by prowadził jałowe dysputy o sztuce. Śmieszyło ją, że nastepnego dnia nie mają co do ust włożyć i żyją na koszt bogaczy, którzy ich "podziwiają". Całe to towarzystwo nazywała dosadnie "kupą g...".
W latach czterdziestych XX wieku Frida zaczęła prowadzić dziennik. Kiedy w 1953 r. organizowano jej pierwszą samodzielną wystawę w Meksyku, była już bardzo wyniszczona chorobą. Mimo to sama przygotowała zaproszenia na wernisaż (miały formę efektownej ballady). W dniu wystawy artystka czuła się jednak fatalnie. Ostatecznie przyjechała świętować swój sukces karetką, a do galerii wniesiono ją wraz z łóżkiem, na którym leżała obwieszona biżuterią. Wieczór przerodził się w wielką manifestację sympatii dla dzielnej kobiety, która na dodatek przepieknie malowała.
Kilka miesięcy później amputowano jej nogę. Diego wiedział, że to ją zabije. Strasznie krzyczała. Po operacji nie chciała kontaktować się z ludźmi, była rozbita, spisywała swoje rozterki, coraz częściej myślała o śmierci, która przecież i tak towarzyszyła jej przez całe dorosłe życie. Ostatecznie nauczyła się chodzić z protezą nogi, sprawiła sobie ekscentryczne, ozdobione złotymi dzwoneczkami buty z czerwonej skóry, wirowała przed znajomymi, by pokazać, że znów może wszystko. A jednak wewnętrznie gasła. Jej zachowanie stawało się nieprzewidywalne. Była uzależniona od leków i narkotyków, które uśmierzały fizyczny ból. Na ostatniej stronie swojego dziennika narysowała czarne anioły i napisała "Ufam, że odejście jest radosne - i mam też nadzieję, że nigdy tu nie wrócę. Frida". Zmarła trzynastego lipca 1954 r., oficjalnie z powodu zatoru płuc. Czy przedawkowała leki? Celowo? Tego już się nie dowiemy.
Tutaj autoportret z 1940 r., w zbiorach prywatnych: