To skomplikowane, bo akurat w moim przypadku taniec jest czymś tak bardzo nie pasującym do charakteru, że do dziś do końca nie rozumiem jaki błąd popełniłem ;)
Jestem absolutnie nietańczącym facetem, który został uzależniony od tanga argentyńskiego. Tak, bo to dopiero tango (i kobieta) dokonało tej rewolucji w moim życiu. Namówiony (oczywiście przez Zuzię) na kurs tańca towarzyskiego uznałem, że
właściwie, to czemu nie, w życiu trzeba próbować różnych rzeczy. Na pierwszej lekcji miałem ochotę zabić nauczyciela i zrobiliśmy sobie rok przerwy …
Drugie podejście było nieco bardziej udane i przez dwa lata uczyliśmy się dzielnie różnych dziwnych zestawów kroków, których nigdy nie zatańczyłem na żadnej imprezie bo, po pierwsze nigdzie nie grają takiej muzyki, a po drugie nigdy nie wiedziałem, którą nogą mam zacząć :)
Na szczęście w trakcie tego kursu pojawił się temat tanga argentyńskiego. Jak to z nami bywa, sami zorganizowaliśmy sobie warsztaty (prowadzili je Ola i Michał) i tak się zaczęło …
Dlaczego tango? Bo to męski taniec, oj tak, to taniec dla pewnych siebie i zdecydowanych facetów. A gdy taki spotka w tandzie pewną siebie i zdecydowaną kobietę, to emocje aż iskrzą :)
No właśnie emocje, to trzeba przeżyć, nic mądrego tu nie opowiem poza tym, że w objęciu czuje się bicie serca kobiety, czasem spotkanej po raz pierwszy w życiu i czasem w tymże objęciu tworzy się magiczna harmonia …
Co nas ratuje przed kompletną utratą poczucia rzeczywistości? To za co bardzo cenię tango – jasne reguły ustanawiające nieprzekraczalne granice, ze którymi tango się kończy. I dzięki temu po magicznych 12 minutach partnerzy żegnają się grzecznie i wracają do swoich stolików. Tango ma po prostu klasę i partnerzy powinni to zaakceptować i reguł konsekwentnie przestrzegać. Na każdej milondze, podziwiając tłum pięknych i szalenie zmysłowo ubranych kobiet cieszę się z istnienia tych reguł ;)
To o czym w Polsce mówi się wciąż za mało, a co bardzo lubię w tangu, to jego socjalny charakter. To nie tylko taniec, to przede wszystkim ludzie, którzy spotykają się ze sobą przy okazji milongi, w zdecydowanej większości pogodni, pozytywnie zakręceni, a na parkiecie harmonijnie połączeni ze sobą, z muzyką i z innymi tańczącymi. Dobrze to zrozumiałem podczas wyjazdu do BsAs, gdzie mogłem zobaczyć i przeżyć istotę tanga jako „social dance”. I od roku tęsknię za poznanymi tam ludźmi, i na pewno do nich wrócę (choć milongi w BsAs dostarczyły mi gigantycznej dawki stresu). W tangu podoba mi się również sam proces nauki nastawiony na cyzelowanie techniki i doskonalenie świadomości ciała, co potwierdza obecność wśród moich tangowych znajomych co najmniej kilku bardzo zaawansowanych adeptów sztuk walki. Natomiast jedno trzeba wiedzieć i się z tym pogodzić – proces samodoskonalenia nie ma końca i nie ma też końca praca nad techniką w tangu. I pozwólcie na koniec na bardzo osobistą refleksję związaną z tangiem. Otóż nigdy nie miałem wątpliwości, że moja żona jest piękną kobietą, ale od naszej pierwszej milongi mój zachwyt systematycznie rośnie …